Żyjemy w prawdziwym życiu, nie w serialu. Część pierwsza

 Dzień dobry,
dziś  chciałabym poruszyć  temat, który  mnie  prywatnie irytuję.

Mowa o ocenianiu aktora, przez pryzmat granej  przez niego  postać.

Mnie również  się  to zdarzało, ale byłam  wtedy małą  dziewczynką.  Wierzącą  w to że  serial dzieję  się  na  prawdę.

Teraz bardzo mocno to rozgraniczam.
Nigdy  nie zdarzyło mi  się  zawołać  do aktora. Imieniem postać  ze  szklanego ekranu.

Nigdy też  nie mówiłam że  nie lubię  i nie  polubię. Tego aktora, bo na przykład do roli zakłada  soczewki.
Nie postrzegałam aktora  jako psychopatycznego zabójcy. Bądź  też  śmiertelnie chorego chłopaka. Lekarza, czy policjanta.


Wiem że  wszystko  to jest tylko grą,  pracą. Soczewki  są  rekwizytem mającym  na celu uwiarygodnić  postać w oczach  widzów. Mogła  bym powiedzieć, że  stwierdzenie: "nie lubię pana X, bo boję  się  jego  oczu. Nie patrz w jego oczy, są  straszne."

Jest to swego  rodzaju  komplementem. Postać  faktycznie  jest  wiarygodna. 
Ktoś  zapomina, że  to aktor. Faktycznie  jest  to dobre  kiedy  dotyczy  to pracy. Natomiast byłam światkiem  kiedy  na niesprawiedliwa  ocena przeniosła się  ze sceny na życie  realne. Czułam wówczas zażenowanie i niesprawiedliwość. 

Nawiasem mówiąc to co dla innych jest straszne. Innych może przyciągać, przekonywać do postaci. Ja na przykład lubię jak postać ma charakterystyczną cechę.

Lubię też kiedy grana postać jest na drugim biegunie, w stosunku do aktora. Inaczej rzecz biorąc kiedy dobry, ciepły człowiek na życie. Gra zimnego gotowego do zabijania z zimną krwią gangstera. Pięknie się to ogląda, mimo tego, że początkowo może być ciężko rozgraniczyć aktora od postać. Da się i polecam to robić, łatwiej się po prostu żyje w tym realnym świecie.

Ciąg dalszy nastąpi 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

,,The show must go on"- Queen symfonicznie

Dwadzieścia lat, a może mniej.

,, Inny nie będę i nawet nie chce" śpiewa Marek Kaliszuk