,, A jak myślisz? Dlaczego się powiesiła? - Pewnie nie miała co na siebie włożyć." rozmowa z Ratownikiem Medycznym Marcinem Borkosiem Borkowskim część 1

 

źródło Instagram rozmówcy 

Jak długo pracujesz w zawodzie ratownika medycznego, co skłoniło Cię do wyboru tej drogi zawodowej?


Zawód ratownika medycznego jest dość świeży, bo istnieje od około 20 lat. W tym zawodzie pracuję 15 lat, a zanim powstał zawód ratownika medycznego, to zatrudniłem się do pogotowia jako sanitariusz, a później przyszło nowe, trzeba było ukończyć szkołę i stać się ratownikiem medycznym. Łącznie trwa to już ponad 3 dekady.
Jeśli chodzi o to, co na to wpłynęło to jest kilka składowych.
Jak miałem 9 lat, to na takiej górce osiedlowej zjeżdżaliśmy na nartach. To były takie nartki plastikowe, kupione jeszcze za komuny. To była zima taka dosyć śnieżna. Już było po 16, więc było dosyć ciemno. I wtedy z bodajże 8 piętra skoczył mężczyzna, leciał krzycząc i to zwróciło uwagę dorosłych, pobiegli tam.
Wtedy przyjechała karetka, Nysa i te niebieskie światła olbrzymie wrażenie na mnie zrobiły i tak sobie pomyślałem, że fajnie byłoby tak ratować ludzi. No bo wiadomo że dzieci mają dużo fantazji. Jedni chcą być strażakiem, inne chcą być taksówkarzem, a ja zapragnąłem tego zawodu. Aczkolwiek jeśli chodzi o moją drogę zawodową, to ona zaczęła iść w kierunku zawodu mechanika samochodowego, ale tego zawodu dalej nie kultywowałem, dlatego że mieszkałem bardzo blisko szpitala i moja mama też pracowała w tym szpitalu i też tam często bywałem i widziałem te karetki podjeżdżające. Kiedyś pamiętam taką sytuację, ja mogłem mieć 12-13 lat może więcej. Podjechała karetka pod izbę przyjęć. Ja się jej tam przyglądałem, bo personel przywiózł pacjenta. Później wrócili do tej karetki i pielęgniarka którą poznałem osobiście, zapytała czy podoba mi się karetka i to co w środku. Ja odpowiedziałem że tak. Zapytała się gdzie mieszkam, to ja odpowiedziałem, że tu niedaleko szpitala, na to ona odpowiedziała: „To my Cię podwieziemy”. Wpuścili mnie do tej karetki, podwieźli te 700m. Pamiętam jak wychodziłem z tej karetki zachwycony, to robiłem to bardzo wolno, żeby wszyscy kumple z osiedla widzieli, że ja z tej karetki wychodzę. Więc to był taki kolejny impuls do tego, że chciałem tam pracować. No i rzeczywiście zamiast iść w kierunku mechanika samochodowego, to poszedłem w kierunku pogotowia i przyjąłem się do pracy. Co ciekawe, jak byłem na Hożej w sprawie pracy, to tam powiedzieli że nie ma przyjęć. Ja wyszedłem taki smutny. Ale wychodząc zauważyłem, że na pierwszym piętrze jest pokój dyrektorski, a tam na nim jest napisane dyr Michał Borkowski.  Zapukałem do tych drzwi. Sekretarka siedziała, ja mówię że się nazywam Marcin Borkowski i że chcę do Pana dyrektora. Ona była zdziwiona tym nazwiskiem, więc skontaktowała się z nim przez intercom, on powiedział żeby mnie wpuścić. Pamiętam jak wszedłem do niego, on za biurkiem stał, wyciągnął rękę, się przywitał i pyta się, co mnie do niego sprowadza. Ja mu odpowiedziałem że chcę pracować w pogotowiu, ale nie ma przyjęć. On się zdziwił, wyciągnął telefon i zadzwonił do tego działu rekrutacyjnego tam gdzie ja byłem. Odebrała ta kobieta z którą ja wcześniej rozmawiałem i chyba też mu odpowiedziała to co mi. On taki oburzony do niej, że jak to nie ma przyjęć, bo przecież on ostatnio dwóch z tej stacji za gorzałę wyrzucił (wtedy to były takie czasy, że alkohol strumieniami płynął) i powiedział że ja tam zaraz przyjdę. No to ja tam pokopytkowałem z powrotem i ta Pani do mnie, że trzeba było powiedzieć że to nazwisko to nie przypadek, a ja żadną rodziną dyrektora nie byłem. Potem przez dwa lata miałem przerąbane, bo gdziekolwiek się nie zbliżyłem do chłopaków, pracując już jako sanitariusz to oni byli święcie przekonani, że ja mam jakiś związek z rodziną dyrektorską. Później z czasem to minęło, zauważyli że jednak nie mam nic wspólnego z dyrektorem. Przechodziłem też taką ewolucję w pracy z zespołu ogólnolekarskiego gdzie nosiłem tylko walizkę dla lekarza i wykonywałem jego polecenia. Wtedy taką górną półą to było zmierzenie ciśnienia i nic więcej. Później trafiłem na zespół wypadkowy W. Jeździliśmy do wypadków i miejsc publicznych. Bardzo fajny zespół z dr Sokołowkim który mnie uczył. Potem trafiłem na zespół R, czyli reanimacyjny. To już był high level. Tam jeździłem ze świetnymi fachowcami. I później tak jak wspomniałem wcześniej, przyszło nowe. Pan dyrektor powiedział, że trzeba pokończyć szkoły, bo Ci co tej szkoły nie skończą, to będą musieli odejść z pogotowia. Ja oczywiście te szkoły musiałem pokończyć. Tak też się stało i wróciłem do pogotowia. Początkowo jeszcze jeździliśmy z lekarzami, ale to się zaczęło zmieniać i lekarzy było coraz mniej i porobili z nas liderów. Między innymi ja trafiłem jako jeden z pierwszych na Pradze. Wielu ratowników się tego obawiało, bo przez wiele lat jeździli z lekarzami i wykonywali ich polecenia, a ja wręcz przeciwnie. Byłem tak nauczony tej pracy, że z przyjemnością to uczyniłem. Do momentu wypadku na motoambulansie byłem liderem i jak wrócę do pogotowia, też tym liderem będę.

. Czy pamiętasz okoliczności, w jakich pojawił się pomysł na motoambulans? Czy razem z pomysłem motoambulansu, pojawił się pomysł na kanał na YouTube?

Pomysł na motoambulans pojawił się w marcu 2020 gdy wybuchła pandemia i brakowało karetek, dlatego że wezwań było o wiele więcej niż ambulansów. Wtedy jeżdżąc karetką słyszałem na radiu jadąc z pacjentem poza Warszawę, bo w w Warszawie już nie było miejsc w szpitalach, że jest jakiś wypadek, a poszkodowany musi długo czekać na pomoc. Wtedy w takich przypadkach wysyłano na miejsce straż pożarną, wysyłano straż miejską, policję, żeby udzielali pierwszej pomocy.
Wtedy pomyślałem sobie, że fajnie byłoby powołać do istnienia pojazd który by szybko docierał i weryfikował część tych wyjazdów. Bo jak jeździłem karetką, to dało się zauważyć że do sporej części wyjazdów, nie trzeba było wysyłać karetki. Więc wiedziałem że jak tam motorem podjadę,  to będzie można szybciej zweryfikować. Na przykładzie wezwania „Leży na ulicy” 8/10 to są pijaki, a dwa pozostałe to stany nagłe. Ja jeżdżąc do tych wezwań motoambulansem, część z tych ludzi podniosłem, na zasadzie że obudziłem. Powiedziałem „Nie leż tutaj, idź do domu, bo ludzie dzwonią po karetkę”. Część tych ludzi nie była w stanie iść do domu, dlatego że była podpita i po prostu się przewracała. Wtedy wzywałem straż miejską, wcześniej oczywiście zbadałem takiego pacjenta i wtedy on trafiał na izbę wytrzeźwień. A tylko tych ośmiu z dziesięciu, wymagało hospitalizacji ze względu na jakieś przewrócenia i rozbitą głowę, albo na przykład byli upojeni alkoholem, tak że nie byłem w stanie ich dobudzić. I te osoby z jakimś urazem, bądź te z niemożliwością dobudzenia, byłaby zabierana karetką do szpitalach. Raptem dwóch z dziesięciu potrzebowało faktycznie transportu do szpitala, dlatego ja mogłem odciążyć system.
źródło Instagram rozmówcy


Jak spadł z Mostu Grota autobus, wtedy co prowadził go naćpany kierowca. To ja się na tym moście jako medyk pojawiłem jako pierwszy. Najpierw na górze udzielałem pomocy, później zostałem zaangażowany w pomoc na dole i tam był jeden przypadek śmiertelny i dużo ludzi w ciężkim stanie. Dziennikarze w pierwszej kolejności zobaczyli gościa na motorku. Specyficznym, bo trójkołowcu i mnie. Zobaczyli to też Włodarze i zostałem zaproszony do Urzędu na pl. Bankowy, gdzie podziękowano mi. Dostałem list pochwalny od Marszałka Struzika i od Wojewody Radziwiłła. Tam odpowiedziałem całą historię, że jako wolontariusz jeżdżę i zaczęto już mówić o  wprowadzeniu czegoś takiego. Bo fajnie to działa, można szybciej dojechać i udzielić pierwszej pomocy. Więc ja już byłem przekonany, że już jestem w ogródku i witam się z gąską, ale okazało się że umarło to śmiercią naturalną. Nikt nie powołał do stworzenia sieci motoambulansów w stolicy. Więc pomyślałem sobie, że jak już wyłożyłem pieniądze na sprzęt i to działa, to trzeba zacząć inicjatywę oddolną. Tą inicjatywą oddolną było właśnie jeżdżenie do ludzi dalej i pomaganie im, ale też publikowanie tego na YouTubie. Już tam wcześniej kanał miałem i działalność się troszeczkę zahamowała, ale w tym 2020 reaktywowałem go i zacząłem pokazywać  ratownictwo dla zwykłego Kowalskiego. Czyli dla takiej osoby która gdzieś tam ulicą idzie, czy jedzie i napotyka wypadek i za pomocą małej apteczki samochodowej może udzielić pomocy. Ja też jak na motorze wyjeżdżałem , to bardzo rzadko używałem tej większej apteczki. Chyba że było zatrzymanie krążenia, wtedy trzeba było użyć worka samorozprężalnego i defibrylatora, ale tak to wszystko tą podstawową apteczką ogarniałem. Ludzie zaczęli to oglądać. Oczywiście osoby które uległy wypadkowi w materiałach są zablurowane, łącznie z osobami które biorą udział w tych zdarzeniach, z policją , strażą i ratownikami. Osoby są anonimowe, Bluruję też tablice rejestracyjne, znaki szczególne, tatuaże, tak żeby nikt nikogo nie rozpoznał. Bo tu nie chodzi o to żeby dawać tanią sensację, tylko chodzi o edukację i o to żeby ludzi w końcu ośmielić do udzielania pierwszej pomocy. Tak też się stało, bo nawet ludzie zaczynają do mie pisać, że udało im się pomóc drugiej osobie, dzięki tym materiałom. Na dzień dzisiejszy mam wielu widzów nie tylko w Polsce ale też i za granicą, który oglądają moje materiały i na ich podstawie niosą pomoc. Wiem też, że część ludzi zaczęła pracę w ratownictwie. Często dostaję komentarze że dzięki mnie ktoś zapisał się na KPP, ale też są tacy co idą dalej i zapisują się od razu na studia ratownicze. Jest jeszcze taki jeden osobnik który ma już KPP i zatrudnił się jako kierowca do Meditransu i on się upierał, że chce koniecznie na Pragę. Jak trafił na tą Pragę i wiedział że mnie tam na razie nie ma, to do mnie napisał że jak wrócę po chorobie, to jego marzeniem jest żeby ze mną też pojeździć na zespole. Także takich fanów ratowania ludzkiego życia jest cała armia. Więc ja oprócz tej edukacji takiej youtubowej, też postanowiłem, że będę robił kursy z pierwszej pomocy takie ogólnie powszechne. Na ten moment powstał już taki kurs z firmą AEDmax. To jest kurs online, gdzie można sobie obejrzeć teorię i z tego co wiem, to chcą zwiększyć swoją siedzibę i tam wygospodarować pomieszczenia na kursy z pierwszej pomocy. Robimy też tak, że jak zgłasza się nam jakiś klient z Polski, ostatnio to było za Poznaniem około 90km, to ja tam z ekipą dojeżdżam i robimy szkolenia na miejscu.

Foto archiwum własne

Stawiasz na edukacje w zakresie pierwszej pomocy. Jak myślisz świadomość Polaków tej dziedzinie poprawia się, stoi w miejscu, czy pogarsza się?

Poprawia się, a wynika to z kilku spraw. Pierwszej pomocy, uczy się już dzieci w przedszkolu, w podstawówce, młodzież w liceum I studentów. Szkolenia z pierwszej pomocy stały się takim trendem. Wszelkiego rodzaju kiermasze parkowe, festyny, koncerty czy innego rodzaju spędy organizują takie pokazy z ratownictwa medycznego. Zawsze tam jakaś karetka jako obstawa medyczna stoi, są porozkładane koce I fantomy, bo to się zaczyna traktować jako element tych spotkań. Jest to bardzo ważny I pozytywny element, bo ludzie się tam uczą pierwszej pomocy. Największy jest problem z ludźmi którzy pamiętają jeszcze czasy komuny. To są ludzie leciwi, można powiedzieć 60+. A wynika to z tego, że w czasach kiedy oni jeszcze byli młodzi, a coś się działo na ulicy I np zatrzymali się, aby komuś udzielić pomocy, to mogły się z tego rodzić dodatkowe problemy. Wyobraźmy sobie Przemyka Grzegorz Przemyk).
Przemyk to był student  który został skatowany przez milicję I gdyby jakiś obywatel udzielał mu pomocy będąc w trakcie świadkiem tego zdarzenia, to później były sprawy w sądzie I mógłby być za to oskarżony, a nawet mógłby to być on oskarżony o to pobicie. Nawet była taka Pani doktor, która była skazana za niewinność. W tamtych czasach stosowano zasadę “Mniej widzisz – dłużej żyjesz”, dlatego ludzie się nie wtrącali. Coś się działo, odwracali głowę. Pamiętam te czasy, dlatego śmiało mogę o tym powiedzieć. Takich ludzi ciężko jest zachęcić, bo nie zawsze zdrowie, czy sprawność fizyczna nie pozwala, a tu trzeba uklęknąć I uciskać, a jego łupie w plecach. Później po udzieleniu pomocy z kolan nie wstanie. Teraz na szczęście idzie nowa krew I ją łatwiej jest uczyć. 

Ja niejednokrotnie przekonałam się, że ludzie boją się udzielać pierwszej pomocy. Jak myślisz, skąd bierze się ten absurdalny moim zdanie strach? Powiedzmy otwarcie jeszcze raz, że niemożna bardziej zaszkodzić człowiekowi, który nie oddycha.

źródło Instagram rozmówcy 



Wynika to przede wszystkim z niewiedzy. Ludzie boją się cokolwiek zrobić, przez to że nie wiedzą jak do tego podejść, nie poszły na żaden kurs czy nic na ten temat nie poczytały. Takie osoby wiadomo, że bać się będą. Następnie nasłuchały się jakichś doniesień z zagranicy, ze kobieta była nieprzytomna w mieszkaniu, wybili szybę żeby do niej się dostać, uratowali jej życie. Później się okazało że prawnik tej kobiety poszkodowanej zgłosił się do tych co jej szybę wybili I zwrócili za tą zbitą szybę, albo za pociętą garderobę na motocykliście która kosztowała krocie. Takiej garderoby nie powinno się ściągać. Ze mnie też nikt jej nie ściągał motocyklowego ubrania, tylko zespół go pociął. Ludzie się boją, że za takie czyny będą płacić, czyli za konsekwencje finansowe. Składową jest też to, co powiedziałem wcześniej, czyli “Mniej widzisz – dłużej żyjesz”, bo jest jakaś garstka ludzi która stosuje takie obawy. Są też jakieś powszechnie krążące mity, że złamie się żebro, a to żebro przebije płuco, albo serce I pociągną nas do odpowiedzialności. Czyli te wszystkie składowe, powodują to, że ludzie nie chcą udzielać pomocy. Na Oczki wielokrotnie byłem przy autopsjach czy sekcjach zwłok I nikt nie rozpatrywał jakichś obrażeń na klatce piersiowej w przypadkach gdzie jest dużo połamanych żeber, czy mostek jest złamany bo była resuscytacja ale niestety się nie udało. Nikt nie próbował analizować, czy przypadkiem to uciskanie klatki piersiowej nie spowodowało, że to tego człowieka zabiło. Bo gdyby akurat prokurator pociągnął do odpowiedzialności zwykłego obywatela I zostało by to nagłośnione, to ta cała nasza praca edukacyjna, poszła by do śmieci. Dlatego że ludzie cały czas by powielali stereotypy, że podczas udzielania pomocy ktoś komuś zaszkodził. Nie ma czegoś takiego I chwała sędziom I prokuratorom, że nie próbują iść w tym kierunku bo by to spadło na panewce.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

,,The show must go on"- Queen symfonicznie

Dwadzieścia lat, a może mniej.

,, Inny nie będę i nawet nie chce" śpiewa Marek Kaliszuk