,, W zawodzie urzekła mnie praca z własnymi emocjami..." Wywiad z Małgorzatą Neczyperowicz

 Dzień Dobry moi drodzy,
majówka zbliża się wielkimi krokami. Dlatego ja pozwolę Wam odpocząć od swojej osoby.

Zapraszam na kolejny ciekawy wywiad. Bohaterką będzie aktorka serialowa i teatralna Pani Małgorzata Neczyperowicz.


Fot. Krzysztof Płoch
(Trzecie Oko)
Kiedy poczuła Pani, że chce być aktorką? Co Panią urzekło w tym zawodzie?

  Od przedszkola recytowałam wiersze. W podstawówce często        poprawiałam w ten sposób oceny z polskiego. Jednak taką świadomą      decyzję, że chcę zostać aktorką podjęłam w wakacje między drugą a  trzecią gimnazjum, co zmotywowało mnie też mocno do nauki, bo  postanowiłam się dostać do klasy dziennikarsko-teatralnej w  renomowanym liceum, a to nie było łatwe. To było kilkanaście lat  temu, ale decyzja była podjęta na tyle świadomie, że nigdy już nie  zeszłam z tej drogi, nawet gdy rodzice byli temu bardzo przeciwni i  gdy kolejne razy nie dostawałam się do szkoły aktorskiej (dostałam  się przy szóstym podejściu!). A po drodze zdarzało się, że trafiałam  na ludzi, którzy zarzucali mi brak talentu.

W zawodzie urzekła mnie praca z własnymi emocjami, większa świadomość tych emocji, ale przede wszystkim możliwość przekazania tych emocji widzom, aby mogli przeżyć coś w rodzaju katharsis.

 

Pamięta Pani swoją pierwszą rolę? Opowie Pani coś o swoim debiucie?

Nie wiem już, co mogę zaliczyć do pierwszej roli. Ale taka pierwsza była w przedszkolu. Podobno recytowałam tekst wiersza „Żegnaj laleczko” z takim zaangażowaniem i wzruszeniem, że poruszyłam serca rodziców.

 A jeśli chodzi o mój debiut teatralny, to była to tytułowa rola Ani w „Ani z Zielonego Wzgórza” w reż. Jana Krzyszczaka. To były naprawdę intensywne 2 godziny na scenie, gdzie ciągle byłam w ruchu – biegałam, skakałam, śmiałam się i płakałam. Czasami grałam 2-3 spektakle pod rząd. Wymagało to naprawdę dużej kondycji i sprawności fizycznej. 

A niedawno, bo w 2019 roku, debiutowałam także w roli producentki i reżyserki spektaklu „Niesamowite przygody skarpetek”, na podstawie książki Justyny Bednarek.

Gra Pani na deskach teatrów, jak i w telewizji. Woli Pani pracę przed kamerą czy na scenie?

Wolę pracę przed kamerą, chociaż w moim odczuciu jest ona dużo bardziej wymagająca, bo kamera jest naprawdę bezwzględna i wykryje każdy fałsz. Marzę o tym, żeby kiedyś zagrać główną rolę w filmie fabularnym czy w jakimś kultowym serialu na Netflixie. Podoba mi się też to, że grając traumatyczne role, nie muszę tego 100 razy powtarzać, co jest sporym ułatwieniem. W teatrze zdecydowanie wolę teraz grać przyjemne, a nawet komediowe role.
Fot. Krzysztof Płoch
(Trzecie Oko)


Rola, która zapadała Pani w pamięć? Dlaczego akurat ta postać?

Jeśli chodzi o moje role, to chyba najbardziej bliska memu sercu jest postać Ingi Michalskiej z „Na dobre i na złe”. Pewnie dlatego, że jest to moja pierwsza duża rola w serialu i jakoś się do tej postaci naprawdę przywiązałam. Poza tym ekipa serialu jest naprawdę cudowna. Chciałabym tam zostać jak najdłużej. Zobaczymy. Ta rola pokazała mi też, jak dużo zależy ode mnie. Prawda jest taka, że przyszłam do tego serialu na 3 odcinki, ale dzięki temu, że reżyserzy zobaczyli moje duże zaangażowanie, zostałam na dłużej. Tym bardziej jest to dla mnie ważna rola.

Jeśli chodzi o role innych aktorów, to najbardziej zapadły mi w pamięć rola Waltera White w „Breaking bad”, gdzie Bryan Cranston pokazał przemianę z niepozornego nauczyciela chemii w mordercę i przywódcę mafii narkotykowej oraz rola Pułkownika Hansa Landa z „Bękartów wojny” w reżyserii Quentina Tarantino, gdzie Christoph Waltz znakomicie wcielił się w postać okrutnego pułkownika, znęcającego się nad Żydami. Urzekło mnie to, że naprawdę dało się go lubić, mimo całego okrucieństwa, którym się kierował. Mało który aktor potrafi tak świetnie wybronić swoją postać, zwłaszcza jeśli jest to tzw. „czarny charakter”.

Ja nie jestem aktorką, ale oglądając Panią w serialu „Na dobre i na złe" mam wrażenie, że ta rola (jak i nie tylko ta) wymaga olbrzymich emocji. Jak radzić sobie z emocjami danej postaci? Innymi słowy: jak wyjść z roli?
Fot. Krzysztof Płoch
(Trzecie Oko)


Tak, jest to rola mocno wymagająca emocjonalnie. I rzeczywiście po nagraniach pierwszych odcinków, kiedy nagrywałam sporo scen w czasie jednego dnia, to trudno było mi całkowicie wyjść z roli. Świadomie od początku mocno oddzielałam siebie od postaci. Zawsze to robię w swojej głowie. Stawiam mocną granicę, żeby nie przenosić tego na życie osobiste. Jednak w przypadku tak wymagającej emocjonalnie roli, początkowo miałam problem z uspokojeniem mojego ciała. Miałam wrażenie, że moje ciało nie odróżniało życia mojej postaci od mojego życia prywatnego, bo jednak doświadczało prawdziwych/realnych emocji. Po takim kilkugodzinnym planie zdjęciowym zdarzało mi się, że trzęsły mi się ręce, a rytm bicia mojego serca był znacznie przyspieszony. Musiałam się nauczyć lepiej współpracować ze swoim ciałem. Na szczęście szybko się tego nauczyłam. Teraz, gdy mam takie trudne emocje na planie, poświęcam więcej czasu na wyjście z postaci. Najpierw lokalizuję w swoim ciele punkt, gdzie najbardziej czuję daną emocję, na przykład strach najmocniej odczuwam w klatce piersiowej. Następnie przykładam tam rękę, zamykam oczy i nazywam daną emocję. A potem upewniam się czy ta emocja jest moja czy postaci. Staram się zaakceptować tę emocję i zaopiekować się sobą w tym wszystkim, po prostu będąc dla siebie wyrozumiałą i czułą, na przykład przytulając siebie w swojej wyobraźni. A na koniec robię coś miłego dla siebie, na przykład zapraszam się na pyszną kolację lub zajadam się swoją ulubioną czekoladą, popijając ją ulubioną japońską zieloną herbatą z miodem. Gdy już się wyciszę, to wracam do normalnego rytmu dnia czy wieczora.

Stworzyła Pani spektakl dla dzieci "Niesamowite przygody skarpetek." Łatwiej tworzyć sztuki czy w nich grać?

Zdecydowanie łatwiej jest w nich grać! Dopóki nie stworzyłam swojego spektaklu, to nie zdawałam sobie sprawy, z czym na co dzień zmagają się producenci czy reżyserzy spektakli. Jest ogrom obowiązków, o których wcześniej nie miałam bladego pojęcia i jeszcze ta cała biurokracja i działania marketingowe już po realizacji projektu… Jednak satysfakcja z realizacji projektu jest też potem większa, niż w przypadku zagrania roli. Na pewno zdecydowanie wzrosło mi też po tym doświadczeniu poczucie własnej wartości. Dużo się nauczyłam. Po realizacji własnego projektu przychodzi duża satysfakcja i poczucie, że dokonało się czegoś dużego. Uświadomiłam sobie, jak dużo siły i odwagi mam w sobie, i że potrafię kierować i nadzorować pracę innych osób, co naprawdę momentami może być trudne, frustrujące lub mocno stresujące. Ale przeżyłam ten stres i wyszłam z tego dużo silniejsza. Jedyne co zawiodło, to sytuacja wywołana pandemią. Scenografia na razie spoczywa w piwnicy i nie mam wpływu na to, kiedy wrócimy na scenę, a według umowy z autorką książki nie mogę realizować spektaklu w formie online. To jest dla mnie bardzo trudne, po tak dużym nakładzie pracy, włożonym w realizację tego projektu.

Trzy słowa określające prace aktora?

Partner, emocje, prawda.

Ogląda Pani samą siebie na ekranie telewizora? Jeśli tak, to jakie towarzyszą Pani emocję?

Tak. Zawsze się oglądam, żeby zaobserwować swoje atuty i błędy, co jest ważne przy dalszym rozwoju zawodowym. Emocje są różne, bo i postaci są różne. W przypadku serialu „Na dobre i za złe” muszę obejrzeć odcinak dwa razy. Pierwszy raz, żeby jako widz uczestniczyć w historii odcinka. Drugi raz, żeby przeanalizować swoje zachowania w tej roli, aby móc ją udoskonalić.
Fot. Krzysztof Płoch
(Trzecie Oko)


Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała Pani o współpracę z warszawskim teatrem 
„Studio Buffo”. Jak wspomina Pani ten etap pracy?

Dobrze. Jednak grałam tam tylko gościnnie w spektaklu tworzonym w całkiem innym miejscu i przez dość krótki okres czasu. Ale cieszyłam się bardzo, że mogę wystąpić na deskach teatru „Studio Buffo”.

Gdzie można Panią teraz zobaczyć? Pytam o teatr. Może uda mi się dotrzeć…

Aktualnie nigdzie, ze względu na sytuację związaną z pandemią. Potem na pewno wznowimy z koleżanką spektakl „Niesamowite przygody skarpetek”, który cieszy się naprawdę dużym zainteresowaniem lubelskich widzów. Występuję w nim także jako aktorka. A potem zobaczymy. Chociaż mocno cięgnie mnie do realizacji kolejnych własnych projektów. Dlatego też niedawno założyłam własną działalność gospodarczą. Mam już nawet pomysł na ciekawy monodram. Muszę się jednak zaznajomić z kwestią kosztów tłumaczenia i praw autorskich, bo sztuka jest anglojęzyczna.

Dziękuję bardzo za wywiad i ciekawe pytania.

Ja również dziękuje za wywiad, interesujące i wyczerpujące odpowiedzi. Trzymam kciuki za Pani pany zawodowe.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

,,The show must go on"- Queen symfonicznie

Dwadzieścia lat, a może mniej.

,, Inny nie będę i nawet nie chce" śpiewa Marek Kaliszuk